Dawno miałam ochotę zrobić coś z metalu, spróbować swoich sił, ale jakoś zawsze brakowało albo czasu, albo właściwej motywacji ;-)
Aż nadarzyła się odpowiednia ku temu okazja: Konkurs Royal Stone "Mistrz gesztelki". Pomimo braku odpowiedniego warsztatu, postanowiłam zaryzykować i dołączyć do grupy łamiących brzeszczoty :D
Zaczęłam stopniowo kompletować swój metalowy kącik: małe imadełko, ściski stolarskie, brzeszczoty Antilope, miniwiertarki i multiszlifierki z różnymi końcówkami, lutownicę gazową miałam. Brakowało mi fajnagla i gesztelki. Dla chcącego nie ma nic trudnego: kawałek deski, wyrzynarka, wiertło piórowe i wiertarka dały radę. Został jeszcze jeden punkt do odhaczenia: gesztelka. I właśnie przypomniało mi się, że "gdzieś" musi być coś takiego, co było używane podczas budowania modeli ... No i oczywiście było, tylko jej wysokość była maksymalna czyli 200mm. No ale cóż, jak się nie ma ... i tak dalej :D
Teraz potrzebny był tylko czas, spokój i chęci. I zaczęło się. Powiem Wam, że nie było łatwo na początku: opanowanie długiego ramienia przy maleńkich detalach stanowiło spory problem dla niewprawnej ręki. Domownicy przyglądając się ze zdziwieniem, pytali: a nie prościej to zrobić laserem, po co się tak męczyć ? :D :D
Oczywiście że łatwiej, dokładniej, efekt końcowy z pewnością byłby lepszy, ale ... nie byłby ręczny :D
Tak czy siak, po kilku wieczorach, udało się wyciąć wzór. Dalej pilniki iglaczki, multiszlifierka, palnik. Na koniec jeszcze oksyda tęczowa - też pierwszy test.
Udało się, skończyłam. W sumie z efektu jestem całkiem zadowolona. Z pewnością będę kontynuować, ale muszę koniecznie uzupełnić swój kącik "metalowy" o gesztelkę z niewielką wysokością, żeby łatwiej operować przy detalach, dopełnić bazę brzeszczotów (bo złamałam ich 5. niestety :( ) uzupełnić wiedzę i ćwiczyć.
Wisior uzupełniłam małym labradorytem o blasku brązowo-różowym, pasującym do koloru miedzi.
A tak wygląda efekt końcowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz